GŁOS PIŃCZOWSKI Nr 12

KOLEJKĄ DO CHROBRZA.

        Z inicjatywy p. starosty Lamot-Wrony zarząd kolejki sejmikowej zorganizował w poniedziałek dnia 11 bm. próbną jazdę kolejką do Chrobrza.

        Trzeba bowiem zdradzić tajemnicę, że w chwili kiedy piszemy fejleton tzw. nawierzchnia, czyli szyny są ułożone już do Chrobrza.

        Do Chrobrza tedy z "głównego" dwórca w Pińczowie poraz pierwszy prawdopodobnie za życia najsędziwszych obywateli miasta miał wyruszyć za chwilę prawdziwy autentyczny "pociąg" z pierwszym większym nieoficjalnym osobowym "ładunkiem", jakby się w tym wypadku wyraził fachowiec.

        Była godzina 4-ta popołudniu. Gorączkę niecierpliwych potęgował jeszcze zawzięcie żar słoneczny, po chłodach lipcowych wcale miła, choć w tym wypadku "coś niecoś" za gorąca niespodzianka. Było się też czego niecierpliwić, bo zapowiedziany na 4-ta godzinę odjazd dzięki naszej tradycyjnej punktualności odwlókł się o całą godzinę. Nic więc dziwnego, że jeden z panów, który dla "przewiewu" ulokował się na otwartym wagoniku z szynami, po godzinnym takim "przewiewie" i grzaniu się od góry i od dołu (a rozgrzane szyny, to co?). miał wcale niezadowolona minę...

        Ale zebrali się zaproszeni i po ogólnem wypróbowaniu, gdzie też to będzie najlepiej siedzieć, jakoś się ulokowało i - jazda.

        Przyznam się, że sam się excytowałem na myśl jak to się teraz jedzie - koleją - do Chrobrza... Bo dotąd Chroberz znałem tylko z mozolnych i niedostępnych dróg piaszczystych, kędy spokojny człowieczysko, chcąc przebrnąć, musiał - a juści - spocić się i naprzeklinać niemało. Więc przyznam, że jazda teraz koleją w tą stronę niemało miała w sobie pierwiastka emocjonującego, o ile wręcz nie wydawała się pierwszą wyprawa w niedostępne dotąd kraje egzotyczne, mająca jednak wszelkie szanse zwyciężenia niezwyciężonej dotąd przyrody. Więc - jazda.

        Po dwu minutach byliśmy już na pierwszym moście na Nidzie.

        Wtem - stop. Gwizdki się rozlegają, pociąg staje. Co takiego, co się stało? Na pociąg w biegu wskoczyło trzech panów, wobec czego p. starosta zatrzymał pociąg i dla odstraszającego przykładu dla sequentes kazał im śsiąść i wrócić z niepysznymi minami do domu.

        Słusznie. Nie wskakiwać. To grozi bezlitosna śmiercią.

        Za chwilę jedziemy dalej. Mijamy drugi most, przejeżdżamy obok przepisowo, pięknie zamkniętego "szlabanu", skręcamy z szosy na pole i w las. Coraz prędzej, coraz pewniej, coraz z większym zapałem...

        Zbliżają się znane mi z poprzedniej egzotyczności piachy, czyli mówiąc językiem tubylców "droga do Chrobrza". No, jak one teraz wyglądają? Przyglądam się... Wielkie nic. Tak jakby ich nie było. Ba, bo jedziemy już teraz kolejką. Jedziemy najswobodniejszym galopem, (o ile tak o kolejce wogóle wyrażać się wypada) i nic nas teraz te piachy nie obchodzą. Niech sobie będą. Mijamy je też z podniecającą szybkością, wspominając tylko owe czasy, kiedy się tedy prędzej nie można było przedostać, jak co najmniej w przeciągu pół godziny. Obecnie przejedziemy te przestrzeń w przeciągu paru minut.

        Z jednej i drugiej strony toru las. Piękny las. Powietrze cudowne. Po Pińczowie przecudowne. Oddycha się pełną piersią. Myślę, że w przyszłości z powodzeniem może tu stanąć dzięki przeprowadzonej kolejce drugi jaki Otwock, lub jeszcze piękniejsze letnisko pod-pińczowskie podmiejskie. W przyszłości. Narazie idealne miejsce do wycieczek. Oczywiście pod warunkiem uzyskania na to zgody właściciela i od zarządu kolejki pociągów wycieczkowych.

        Nie mamy jednak czasu na długie refleksje. Tłuczemy się jeszcze chwilę, jak przysłowiowy Marek po piekle, po lesie zgrzytem żelaza i stukotem kół i zajeżdżamy na stację - Młodzawy... Młodzawy. Czy one się kiedy tego spodziewały, że będą figurować na liście stacji europejskich? Stacji, czy przystanków, wszystko jedno. W każdym razie obecnie tu Europa. A dawniej to tu diabeł tylko mówił dobranoc. Obecnie ruch. Coprawda dzięki temu wszystkie gęsi pouciekały na nasz widok, a krowy odrazu po cztery metry wyskakiwały ze strachu. Ale to witają zbliżenie się Europy i patrzą na tą "swoją" kolejkę, jak na wybawiciela. Bo jakże teraz inna przyszłość przed inni, niż dotąd.

        W Młodzawach stacja: dwa rozgałęzienia, dwa tory, słupek z tablicą i napisem, uradowane twarze ogorzałych mieszkańców - tyle. Po dłuższym odpoczynku tu - jedziemy do Chrobrza.

        Za Młodzawami "nawierzchnia" świeżo ułożona, więc jedziemy powoli. Ostrożność nie zawadzi. Natomiast krajobraz piękny w dalszym ciągu i nadzwyczaj malowniczy. Wspaniała panorama z kościołem w Młodzawach na górze. Na lewo Krzyżanowicze. Na wprost Chroberz. Tor wije się najpierw u podnóża wzniesienia, następnie prosto wybiega na łąki. Na torze wre robota. Pracują sumiennie robotnicy; przedsiębiorcy, którzy prowadzą robotę jeszcze "sumienniej" doglądają. Stajemy. Koniec. Nawierzchnia narazie dotąd ułożona. "Wyładunek" ludzi i przywiezionego materiału.

        Do pociągu podchodzą robotnicy i zabierają się bez straty czasu do wyładowania szyn i podkładów. Przypatrujemy się tej robocie. Jest się czemu przypatrywać i pochwalić: nawet maszyna z lepszą sprawnością i precyzyjnością w rozłożeniu czynności nie pracowałaby. Podziwiamy w duchu i chwalimy pracę, życząc od serca "szczęść Boże".

        Po rozejrzeniu się po okolicy, zabieramy się z iście miejskim apetytem do wcale poważnie wyglądającego garnka z zsiadłym mlekiem i - wcale zresztą bogobojnie - zakańczamy wycieczkę...

        Wracaliśmy już po zachodzie, kiedy słońce czerwonym blaskiem rumieniło twarze rozbawionych kółek, a wiatr chłodnawy od rzeki niósł zdala gdzieś przedwieczorne dzwonienia. Do Pińczowa wjeżdżaliśmy z zapasem nowych sił, zaczerpniętych chwilą swobodnego nastroju na łonie natury i pokrzepieni przykładem i widokiem pracy niezmordowanych i zapatrzonych z ukochaniem w swoje dzieło i swój warsztat ludzi.    

A. S.

przeklepał MAC