Ale po krótkich zabiegach i lekkim cofnięciu pociągu udało się wprowadzić go ponownie w ruch. Po drodze nie brakowało osób fotografujących całe przedsięwzięcie. Lekko kolebiąc się i podskakując opuściliśmy Jędrzejów i zaczęliśmy piąć się zakosami pod górkę pośród otaczających pól. Widoków raczej nie da się opisać to po prostu trzeba zobaczyć! Po jakimś czasie mijając stacyjkę Wolica, Jasionna dojechaliśmy do "skrzyżowania" z przebiegającą tędy Linią Hutniczo - Siarkową (LHS) w postaci wiaduktu biegnącego ponad torami wąskotorówki.

Zaczęliśmy stopniowo zjeżdżać w dół w dolinę Nidy. W końcu minąwszy Motkowice wjechaliśmy w las, w którym gałęzie nieco podrośnięte od ostatniej jazdy cokolwiek obcierały się o ściany wagonów, tworząc niepowtarzalną atmosferę przecierania szlaku, przedzierania się przez las. Jednak lokomotywa dzielnie parła naprzód ciągnąc za sobą swój ciężar. Wreszcie zjechaliśmy do mostów jednego z najciekawszych chyba odcinków choć w sumie trudno tak oceniać, gdyż cała trasa jest niepowtarzalna. Pociąg wjechał na nie dość ostrożnie. Uczucie było jedyne w swoim rodzaju. Siedząc w wagonie miało się wrażenie, że cały pociąg się unosi, lewituje w pewnej odległości nad ziemią. Natomiast stojąc na pomoście wagonu czuło się niemal, że wszystko co nas otacza jest rodem z dzikiego zachodu znane jak dotąd tylko z westernów. Tak jakbyśmy byli zupełnie daleko od miejsca, w którym się znajdowaliśmy, bo nikt by nawet nie przypuścił, że takie tereny takie widoki można spotkać u nas w Polsce nie ruszając się w sumie za daleko od miejsca zamieszkania. I tylko wyobraźnia dopowiadała za nas całą resztę szczególnie, że to co widać było dokoła bardzo ją podsycało. Ten ciągnący się długie metry wiadukt nie zmienił wyglądu od początku istnienia linii czyli około 1915 roku i jest jednym z wielu zabytków tego terenu i gdyby nie susza zobaczylibyśmy dziś na nim dymiący i posapujący parowóz Px przeżywając totalną podróż w czasie. A i tak wrażenia z przejazdu nim były tak niesamowite... dokoła mokradła i grzęzawiska, tereny zalewowe Nidy, a my poruszamy się wśród nich wąską dróżką szerokości pudła wagonu po rozstawionych przez człowieka drewnianych belkach tworzących swoistą kratownicę dźwigającą niezmiennie od lat ciężar przemieszczających się po niej składów. Jadąc dalej dotarliśmy po jakimś czasie do mostu nad Nidą przelewającą poniżej swe błękitne wody w sposób bardzo zachęcający do ewentualnej kąpieli, na szczęście nikt nie skakał choć dzień się nam zrobił upalny :P

  

Kawałek dalej ciągle jadąc wśród zarośli ale tym razem już po ziemi wjechaliśmy na następny tym razem krótszy już i niższy most tej samej konstrukcji zaś w dali za krzakami zarysowały się sylwetki budynków stacji Umianowice...

Zdjęcia wyżej zostały zrobione w trakcie drogi powrotnej z tylnego pomostu wagonu dlatego szyny są już niemal lśniące