Minąwszy zarośla rozpostarł się przed nami widok Umianowickiego trójkąta na którym łączą się szlaki do Bogorii, Pińczowa i Jędrzejowa. O dawnej-niedawnej świetności węzła świadczyć może budynek stacji, spora poczekalnia, stara podstacja transformatorowa i spora ilość słupów oświetleniowych. Całość kompleksu znajduje się na uboczu jednak kawałek dalej widać na wzniesieniu lasek gdzie mieszczą się właściwe Umianowice. po lewej stronie niewidoczne pola, za nimi lasy, po prawej zaś szlak do Pińczowa. Miejsce wymarzone wprost na imprezy plenerowe z dala od zgiełku cywilizacji, na świeżym powietrzu pośród zapachu łąk, gry świerszczy, będące totalnym oderwaniem od codzienności. Dało się odczuć, że można się tu dobrze bawić i rozładować w sobie wszelkie nagromadzone stresy. Jednak tym razem nie zatrzymaliśmy się tutaj na długo, choć dano nam do zrozumienia, że wrócimy tu i to na dłużej...
Na widocznym rozjeździe nasz pociąg skręcił w prawo i po krótkim postoju ruszył dalej. Teraz teren zmienił się i w miejsce krętych odcinków pojawiły się długie proste, różnice wzniesień również były nieznaczne. Działo się tak za sprawą tego iż podróżowaliśmy doliną Nidy pośród roślinności porastającej jej brzegi wdzierającej się do wnętrza wagonów przez otwarte drzwi. Przez to część tej roślinności odbyło dosyć znaczną podróż jak na swe możliwości.
Cały czas odnosiło się wrażenie podróży przez dzikie bezludne tereny, setki kilometrów od najbliższych ludzkich osad, gdzie tylko ten wąski tor był naszym jedynym połączeniem z cywilizacja i szansą na ponowne spotkanie się z nią i powrót...
Po tym chwilowym rozmarzeniu się, pobujaniu w obłokach i pobłądzeniu co nieco ścieżkami wyobraźni rzeczywistość zaczęła się raptownie zmieniać...