zaczęły się nieśmiało pojawiać pierwsze siedziby ludzkie, których to robiło się coraz to więcej. W końcu przykleiła się do nas tuż obok asfaltowa nitka drogi i... musieliśmy się na chwilę zatrzymać, jako że tory przed nami zostały zasypane! Istny dziki zachód! Jednak obyło się bez napadu na pociąg (choć dopadła nas ekipa telewizyjna) - na szczęście, bo to była tylko droga dojazdowa do pola i szyny zaniosły się zsuwającym się z góry piaskiem i trzeba było użyć narzędzi ręcznych do przenoszenia materiałów sypkich w postaci łopaty. Troszkę to potrwało, ale za ten czas cały pociąg dowiedział się co się stało, jako że część myślała, że to już koniec wycieczki... Nie ujechaliśmy jednak kawałek dalej, gdy ponownie zatrzymaliśmy się tym razem, aby wypuścić panów z kamerą by mogli zdążyć na powitanie pociągu do Pińczowa, które się tam ponoć szykowało. Do Pińczowa jechaliśmy dalej pomiędzy drogą, a domami wzbudzając niekryte zainteresowanie stanowiąc rozrywkę pośród niedzielnej monotonii popołudniowej. Wreszcie wjechaliśmy do Pińczowa gdzie istotnie czekał na nas istny komitet powitalny wraz z władzami regionu i sporym tłumkiem oczekujących, aż łezka się w oku zakręciła. Tłumek się sporo powiększył gdy pociąg dojechał do celu. Nie uczestniczyliśmy raczej w tym co się tam działo, ale widać było że było dosyć podniośle i uroczyście. Wysiedliśmy z pociągu i udaliśmy się w dalszą podróż na nogach, aby zobaczyć dlaczego pociąg nie może jechać dalej... choć teoretycznie mógłby do Koniecmostów koło Wiślicy. Nie trzeba było chodzić daleko by się o tym przekonać...

...odcinki torów fruwających, niekorzystnie wpływających na komfort podróży w sposób trwały. Na szczęście szyny są, a całą resztę jakoś się da zaimprowizować tak że nie jest źle! Wróciliśmy do stacji tłumek się rozszedł, tak że można było cyknąć jakąś fotkę, zresztą to samo uskuteczniał kolega przybyły aż z Wrocławia na tę okazję i ruszyliśmy na miasto...

... które jak rzadko chyba o tej porze w tym dniu zaczęło tętnić życiem. Część luda poszło zwiedzać, a jest co, część ruszyła nad zalew (można się udać na wycieczkę do Włoch, które to są dwa kroki stąd), a reszta oblegała okoliczne sklepy. Stało się chyba jasne dla wszystkich jakie niewymierne korzyści może przynieść ta kolejka dla całego regionu wpływając na jego ożywienie i atrakcyjność. Nie może ona jednak istnieć sama, tylko stanowić część jednej całości wzajemnych powiązań, uzupełniając się wraz z innymi podmiotami w strukturze regionu. Podmioty te powinny o nią w jakiś sposób zadbać i zatroszczyć się o jej utrzymanie jako dobra wspólnego, dać coś od siebie, zainwestować - tym większe zyski przyniesie w krótszym czasie, gdyż odpowiednio ukierunkowana i prowadzona bez obaw o jej istnienie i celowość wszystkich wysiłków, może odpłacić wszystkim wszystko co w nią włożyli po stokroć co da tym większą motywację dla innych. Jedyne co trzeba to zmienić podejście do niej - nie jako do dodatku, a do części...

I tak rozmyślając nad przyszłością i szansą dla kolejki i dla wszystkiego co się z nią wiąże przesiedzieliśmy chwile na rynku Pińczowskim nie narzekając na nudę a to za sprawą przedstawicielek płci pięknej, których nie brakowało tak jak brakowało jakichkolwiek pamiątek czy chociażby nawet kartek, które można byłoby wysłać chociażby z Włoch nie mówiąc już o jakichś okolicznościowych gadżetach udaliśmy się z powrotem na stację, na której wszystko było już przygotowane do odjazdu, do którego zresztą było troszkę czasu jeszcze. Korzystając więc z pozostającego czasu poszliśmy pozwiedzać lokomotywę i pozawracać głowę panu maszyniście. Przyjęto nas tam bardzo serdecznie i bardzo miło było dowiedzieć się różnych ciekawych rzeczy dotyczących wszystkiego co się wiązało z tym zajęciem na tych terenach i nie tylko. Kiedy sieć ciągnęła się aż do Charsznicy, Miechowa, Kocmyrzowa, Szczucina i Staszowa. A także dużo informacji o sprzęcie i różnymi z nim przypadkami, że można się było doskonale wczuć we wszystkie wydarzenia jakby się było ich częścią, echhh i tylko pozazdrościć wszystkich tych przeżyć i doświadczenia. I tak to oto w tej jakże sympatycznej atmosferze ani się człowiek obejrzał, a tu wybiła godzina odjazdu... zajęliśmy miejsca w naszym wagonie, który tym razem był ostatni. Zauważyliśmy, że przybyło nowych pasażerów, a to za sprawą miedzy innymi rowerów, które nam nieco zatarasowały podest.

I ruszyliśmy w drogę powrotną tym razem zdecydowanie bardziej żwawiej jako ze tory już były sprawdzone.